Chciałam złożyć świadectwo na chwałę Pana i podziękować Braciom i Siostrom za modlitwy. W 2015 r. wykryto u mnie nowotwór kości – szpiczak mnogi. Lekarze powiedzieli, że jest to choroba nieuleczalna. Dawali mi maksimum 4 lata życia. Byłam w bardzo poważnym stanie. Moje nerki nie funkcjonowały i poruszałam się tylko na wózku. Prócz raka stwierdzono u mnie też wiele innych schorzeń. Leżąc w szpitalu, zobaczyłam we śnie piękne białe drzwi, a na ich złotej klamce wisiała karteczka z napisem: Jacek Wałach. Zadzwoniłam więc zaraz do brata Jacka i po niedługim czasie przyjechał do mnie do szpitala z bratem Joelem. Przywieźli mi chusteczkę, nad którą bracia wcześniej się modlili. Uchwyciłam się wiarą Słowa. Mój stan zdrowia znacznie się poprawił. Wróciłam do domu i przez cały czas nosiłam przy sercu tę chusteczkę. Potem lekarze skierowali mnie na przeszczep komórek macierzystych, ale odmówiłam. Po pół roku lekarka, badając mnie, stwierdziła, że mój stan jest tak dobry, jak bym była po przeszczepie. Mimo, że nie brałam zalecanych mi leków, kolejne kontrole potwierdzały, że moje wyniki są bardzo dobre. Od tego czasu minęło 5 lat. Lekarze zakończyli leczenie, stwierdzając, że jestem zupełnie zdrowa. Jedna lekarka powiedziała, że miałam bardzo dużo szczęścia. A ja przez cały ten czas wierzyłam, że Pan ma wszystko pod kontrolą. Chwała Panu!
Chciałam jeszcze złożyć drugie, krótkie świadectwo: W sierpniu tego roku prosiłam Was o modlitwę w zborze, ponieważ szłam na operację związaną ze sprawami kobiecymi. Operacja się udała i już na drugi dzień wyszłam ze szpitala. Do dziś czuję się bardzo dobrze.
Tak bardzo dziękuję Panu za łaskę i że mnie przeprowadził przez każdą dolinę. Tylko On jest naszym Lekarzem, naszym Pocieszycielem i naszym Wszystkim.
Siostra Marzena Breda