Kategorie
Świadectwa-społeczność

Guz zniknął po modlitwie

„WIELKI JEST PAN I GODZIEN WSZELKIEJ CHWAŁY, A JEGO WIELKOŚĆ JEST NIEZBADANA”

Psalm 145

Dziękuję Panu za Jego miłość i łaskę, która mnie spotkała w moim życiu i prowadzi mnie nadal każdego dnia. Już od samego dzieciństwa mogłam tego doświadczać. A dziś, kiedy jestem już babcią, to ciągle mogę zawołać razem z Psalmistą: „WIELKI JEST PAN I GODZIEN WSZELKIEJ CHWAŁY”.

Czas szybko leci. Dokładnie nie pamiętam, ile minęło czasu od tamtej pory, ale myślę, że wydarzyło się to około roku 2010, kiedy podczas mycia zauważyłam, że pod pachą przy piersi mam niewielkiego guza, którego tam wcześniej nie było. Nikomu o tym nie mówiłam, ale zaczęłam się tym martwić i przychodziły mi do głowy różne niedobre myśli, które mi podsuwał szatan. Trwało to jakiś czas i pamiętam, że pewnego dnia, będąc na spacerze, rozmawiałam z Panem i powierzyłam Mu swoje życie ze wszystkimi moimi troskami i obowiązkami, które jeszcze miałam jako mama dziecka uczęszczającego do szkoły.

W najbliższym czasie na czwartkowym nabożeństwie, po usłudze, brat Jacek – pastor, zwrócił się do zgromadzenia i powiedział: „Jeżeli jest tu ktoś, kto ma jakikolwiek problem lub jakąkolwiek potrzebę, niech podniesie swoją rękę. Będziemy się modlić”. Powiedział również: „Jeżeli masz problem w swoim ciele, to pamiętaj też, że Prorok powiedział, że przez dwa lub trzy dni możesz poczuć się gorzej, dlatego że krew będzie oczyszczać się z tej choroby, która jest wewnątrz, ale po kilku dniach będzie wszystko w porządku.” Więc podniosłam swoją rękę we wierze.

I tak też się stało. Kilka dni czułam się słabiej, ale po paru dniach zauważyłam, że tego guza wcale już tam nie ma.

Wielki jest Pan! Guz całkowicie znikł z mojego ciała.

Pan naprawdę jest godzien chwały!

Hanička Krzoková

Kategorie
Świadectwa-społeczność

Uzdrowiony z epilepsji po 15 latach

Chciałbym złożyć świadectwo dla chwały Bożej, o tym jak nasz Pan Jezus Chrystus uwolnił mnie od epilepsji, z którą zmagałem się od ponad piętnastu lat. Chcę od razu zaznaczyć, że zanim nasz Pan doprowadził do tego uzdrowienia, dwa razy próbowałem odchodzić od przepisywanych mi leków. Twierdziłem, że mam wiarę, żeby przyjąć to uzdrowienie, ale za każdym razem kończyło się to tym, że musiałem z powrotem wracać do leków, dlatego że napady powielały się przy każdorazowym zmęczeniu. W pewnym momencie stwierdziłem, że jest możliwe, że po prostu te leki są moją drogą do normalnego życia, ponieważ kiedy je zażywałem, nigdy nie miałem żadnego napadu.

Sytuacja zmieniła się przed świętami Bożego Narodzenia w 2021 r., kiedy byłem w pracy. Mój szef odwiedził mnie przy pracy na magazynie i zadał mi kilka pytań co do świąt i stwierdził, że pewnie ja i tak nie obchodzę tych świąt, bo już wcześniej oświadczyłem mu, że jestem chrześcijaninem i że nie bierzemy udziału w żadnych pogańskich tradycjach, ponieważ one czynią Słowo Boże bezskutecznym. Kiedy wyszedł, przyszła do mnie taka myśl, że wszędzie gdzie pracowałem, to co roku na te święta pracownikom były przyznawane świąteczne premie, więc pewnie ze względu na to, co powiedziałem, premia mnie ominie. Zignorowałem to, ale po chwili szatan pojawił się na scenie i te myśli o pieniądzach zaczęły mnie prześladować. Po kilku minutach, kiedy zacząłem mieć tego dosyć, odszedłem od stanowiska, gdzie pracuję, uklęknąłem i zacząłem się modlić i wyznawać, że: „Ty mój Panie znasz moje serce i wiesz, że mi nie zależy na żadnych pieniądzach, a poza tym ja wiem, że nic nie może przyjść do mojego życia ani nie może być z niego zabrane, jeżeli Ty tak nie zadecydujesz”. Chwaliłem Boga, a potem modliłem się za mojego szefa i błogosławiłem go przez naszego Pana Jezusa Chrystusa. Po chwili, kiedy wróciłem do pracy, musiałem przejść do magazynu obok i kiedy tam byłem, coś zaczęło się dziać. Przyszła Obecność Boża, poczułem się bardzo dobrze i przyszło bardzo mocne przekonanie i cichy Głos w sercu: „Jesteś zdrowy, możesz odstawić leki”. Trwało to przez chwilę i odeszło. Zaraz po tym przyszły myśli, że już wcześniej słyszałem różne głosy i zawsze kończyło się to różnymi porażkami, dlatego przystanąłem i powiedziałem:  „Boże, jeżeli to naprawdę Ty do mnie mówisz, to musisz mi to potwierdzić” i tym momencie usłyszałem Głos: „No to ile chcesz tej premii?”, i w tym momencie pomyślałem 500 zł, ale wyskoczyłem w przód i powiedziałem: „w imię Pana Jezusa Chrystusa ma być 1000 zł i szef ma przyjść i powiedzieć, że to nie jest premia świąteczna, tylko to jest za bardzo dobrą pracę, którą tutaj wykonuję”. Kiedy już to powiedziałem, wróciłem do pracy, a tę sprawę zostawiłem w spokoju i nikomu nawet o tym nie powiedziałem. Przez chwilę nawet pomyślałem, że mogłem po prostu być pod wpływem jakiejś emocji.

Po kilku dniach stało się tak, że trafiliśmy z rodziną na społeczność do domu jednego brata od nas ze zboru i okazało się, że był tam inny brat z Koszalina, który podczas rozmowy złożył świadectwo, jak został uzdrowiony na Woli Piotrowej z alergii, która nie pozwalała mu normalnie żyć. Powiedział, że wziął chusteczkę, którą kiedyś przysłano ze zboru brata Branhama, nad którą brat Branham się modlił i ten brat obiecał Bogu, że jak zabierze od niego tę chorobę, to będzie świadczył o tym wszędzie. I został uzdrowiony! Bardzo mnie to poruszyło i kiedy wróciliśmy do domu, zaraz poszedłem się pomodlić i złożyłem Bogu taką samą obietnicę, że jeżeli ta choroba zostanie ode mnie zabrana, to będę świadczył o tym wszędzie. Po kilku dniach miała miejsce kolejna sytuacja, która pobudziła moją wiarę w to, że Pan jeszcze może wypełnić te słowa, które wcześniej wypowiedziałem. Kiedy zachorowało pewne dziecko od nas ze zboru, mama tego dziecka poprosiła o modlitwę za nie i kiedy się nie polepszyło, chciała poprosić o kolejną modlitwę, ale jedna siostra napisała, że nie potrzebna jest kolejna modlitwa, ponieważ nigdzie nie jest napisane w Słowie Bożym, że uzdrowienie będzie natychmiastowe, ale trzeba wierzyć i na pewno Bóg potwierdzi swoje Słowo. To mi naprawdę pomogło. Tak minął Nowy Rok i nic się nie działo aż do 4 stycznia 2022 r. Kiedy byłem w pracy, wychodząc z magazynu, o mało nie zderzyłem się z moim szefem. On podał mi w drzwiach czerwoną kopertę i wszedł na magazyn. Odwróciłem się w jego stronę i on wtedy powiedział, że to jest premia za dobrą pracę, którą tam wykonuję i że sobie dobrze radzę. Potem po prostu się rozstaliśmy. Kiedy wracałem do swojego małego biura na magazynie, byłem trochę wystraszony, bo wiedziałem, co się dzieje i że jeżeli w środku jest 1000 zł, to Pan potwierdził, że jestem uzdrowiony i czas zacząć działać we wierze. Kiedy usiadłem w biurze, położyłem kopertę przed sobą i przez około 15 minut tylko się w nią wpatrywałem, ale kiedy już się zdecydowałem ją otworzyć, zobaczyłem, że jest 5 razy po 200 zł., wtedy się rozpłakałem… Zaraz wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do mojej żony i opowiedziałem jej to wszystko, co się działo przez cały czas i jak Pan to poprowadził aż do tego momentu. Moja żona od razu uwierzyła we wszystko, co jej powiedziałem i razem ze łzami stwierdziliśmy, że już nie możemy więcej oczekiwać od Boga, że jeszcze jakoś to wszystko potwierdzi i że musimy przyjąć obietnicę, że ,,Jego ranami zostaliśmy uzdrowieni” (Księga Izajasza 53;5) i trzeba od razu zacząć działać. Dlatego już w pierwszy dzień zmniejszyłem dawkę leku o połowę, kolejny tak samo, a na trzeci już nie brałem prawie nic, a potem wszystkie leki, które miałem w domu, wrzuciłem do kominka, żeby je spalić, więc już kolejnego dnia nic nie brałem. Wtedy myślałem, że ta sprawa już jest zakończona i żaden napad się nie powtórzy, ale nie zdawałem sobie sprawy z tego, że demon, który powodował chorobę nerek, która właśnie doprowadzała do tych napadów, musiał zostać jeszcze wyrzucony, żebym mógł być całkowicie wolny. Tutaj miał miejsce jeszcze jeden cud, ponieważ kiedy zaczął się napad i szatan miał być wypędzony Nasz Pan użył sobie mojej żony, żeby go wyrzucić. Dodam tylko, że wcześniej, kiedy ona tylko słyszała o tym, żebym miał nie wziąć moich leków, to była po prostu przerażona. Wcale jej się nie dziwię, ponieważ taki napad to jest coś okropnego, nawet kiedy się stoi z boku i to ogląda. Więc kiedy zaczął się napad, powiedziała mi, że Bóg napełnił ją odwagą i zaraz mnie uchwyciła i rozkazała w Imieniu Jezusa opuścić moje ciało. Później mi opowiedziała, że widziała ciemny cień, trochę jakby para wodna, który wyszedł ze mnie i zniknął. Potem moja żona znalazła w kazaniu proroka jego wypowiedzi, kiedy przez dar rozeznawania mówił o epilepsji, to potwierdził, że jest ona związana z chorobą nerek i że na człowieku, który miał epilepsję, znajdował się ciemny cień.

Po tym wszystkim symptomy tej choroby przyszły na mnie trzy razy, wierzę, że wtedy zły duch szukał drogi powrotu, ale razem z żoną postanowiliśmy, że będziemy dalej stali na obietnicy Bożej. Bóg nas także poprowadził do tego, żebyśmy spalili pościele, pod którymi spaliśmy, ponieważ znajdowało się na nich namaszczenie ducha, który został wyrzucony.

Po około czterech tygodniach przyszła jeszcze jedna próba, przyszedł napad, ale nie był on już taki ciężki jak zawsze, ponieważ po chwili mogłem wstać i byłem świadomy tego, co robię i mówię, a po kilku godzinach poszedłem normalnie do pracy. Dzisiaj mija ponad miesiąc od ostatniej próby mojej wiary. Leków nie biorę i choć byłem już wiele razy skrajnie zmęczony, prowadzę normalne życie i wiem, że jestem zdrowy dzięki suwerennemu działanie Boga. Po prostu wierzę, że On jest nadal tym samym Bogiem, a jego Słowo jest prawdą i nie może zawieść.

Jeszcze raz oddaję chwałę Panu Jezusowi za jego łaskę i za wiarę, którą On umieścił w moim sercu i w sercu mojej żony, dzięki której mogliśmy przez to wszystko przejść, a obietnica Boża mogła dojść do manifestacji.

Łukasz Pawlak

Kategorie
Świadectwa-społeczność

Uzdrowienie z małopłytkowości

Wszystko zaczęło się początkiem kwietnia 2020 roku, kiedy po uciążliwych krwawieniach z nosa postanowiłem zrobić sobie podstawowe badanie krwi. Był czwartek. Czekaliśmy właśnie na rozpoczęcie transmisji z nabożeństwa, kiedy dostałem telefon od pielęgniarki, która miała już wyniki badania. Powiedziała, że mam natychmiast udać się na izbę przyjęć do szpitala, ponieważ ilość moich płytek krwi jest tak bardzo niska, że jest to stan bezpośrednio zagrażający życiu (wylew krwi do mózgu był wysoce prawdopodobny). Razem z moją żoną pojechaliśmy do szpitala. Akurat rozwijała się pierwsza fala koronawirusa, więc żeby lekarze mogli mi udzielić pomocy, musieli wykonać test. Okazał się pozytywny. Zostałem przewieziony do Uniwersyteckiego Szpitala w Krakowie, który w tym okresie przyjmował pacjentów tylko z covidem. Diagnoza w tym czasie brzmiała: obwodowa cytopenia z dominującą głęboką małopłytkowością. Przez kolejnych 37 dni lekarze robili co mogli, aby mi pomóc. Jednak na niewiele się to zdało. Poziom płytek krwi ciągle wahał się między 4 tys. – 16 tys. (norma 250-400 tys.). W dalszym ciągu występowały krwawienia i gorączka. Dodam, że jest to najbardziej nowoczesny szpital w Polsce, a pracujący tam lekarze mają niejeden tytuł naukowy przed nazwiskiem. Wprowadzali oni coraz to nowsze metody leczenia, przetoczyli łącznie 16 jednostek płytek od dawców, stosowali bardzo drogie leki najnowszej generacji, ale nie było efektów.

Po 4 tygodniach Pastor naszego zboru przyjechał do szpitala i przekazał mi przez pielęgniarkę chusteczkę, nad którą modlili się wierzący (zgodnie z Dziejami Apostolskimi 19:12). Kolejnego dnia po rutynowym badaniu okazało się, że płytki pierwszy raz przekroczyły poziom 20 tys. i od tamtej pory nigdy nie spadły poniżej tego poziomu.

Ze szpitala wyszedłem 16 maja, na własne żądanie, a płytki krwi od razu się podniosły. W lipcu płytki krwi były już w normie! Od wyjścia ze szpitala minęło 1,5 roku, a płytki są cały czas dokładnie w normie (250 tys.). Zazwyczaj ciężka małopłytkowość kończy się przyjmowaniem silnych leków lub wycięciem śledziony, choć nie ma pewności, że problem zniknie. Dziękuję Panu, że co było niewykonalne dla jednych z najlepszych specjalistów w Polsce, On uczynił to dla mnie ze swojej łaski. Tych prawie 40 dni w pełnej izolacji było ciężką walką, ale mogłem wyjść z niej zwycięsko dzięki Bogu. Chwała Panu za Jego ofiarę na Golgocie!

Filip Wałach

Kategorie
Świadectwa-społeczność Uncategorized

Bez śladu po oparzeniu

Kiedy nasz syn miał niespełna jedenaście miesięcy i uczył się chodzić, dotknął się obiema rączkami rozgrzanego kominka. Poparzył sobie wewnętrzne strony obu rączek. Wezwaliśmy karetkę pogotowia, a potem odwieziono nas helikopterem do szpitala w Ostrawie. Miał poparzenie drugiego stopnia. Lekarze mówili, że jeżeli dojdzie do zakażenia, to skóra się ściągnie i nie będzie umiał otwierać rączek, będą jakby cały czas zgięte w pięść. Ale nasz Pan był tak dobry, że nie dopuścił do tego i obie rączki wygoiły się zupełnie – nie zostały nawet najmniejsze blizny. Chwała Panu Jezusowi Chrystusowi.

Sonia i Dawid Goryczka

Kategorie
Świadectwa-społeczność

Zabieg nie był już potrzebny

W sierpniu 2019 r. pod okiem naszej córeczki pojawiła się czerwona kulka, która kilka razy pękła i twarz Medzi zawsze była zabrudzona krwią. Poszliśmy do lekarza rodzinnego, który skierował nas do chirurga plastycznego, który prawdopodobnie musiałby usunąć tę kulkę. Meda musiałaby być uśpiona do tego zabiegu. Wielu ludzi modliło się w tej sprawie.

Podczas zgromadzeń w Kiczycach dwie siostry powiedziały, że wierzą, że Medzia może opuścić te zgromadzenia bez tego. Kiedy wieczorem kładłam Medę do łóżka, powiedziałam Panu, że wierzę, że może tak uczynić, a jeśli zechciałby tak zrobić, to cieszyłabym się bardzo, gdyby moja córeczka nie musiała mieć tego zabiegu. Rano przed zgromadzeniem, kiedy pakowaliśmy nasze walizki, kulka spod oczka sama odpadła. Stało się to nagle i nie trzeba było nic usuwać. Po jakimś czasie, kiedy powiedziałam i pokazałam oczko dziecka naszej pani doktor, ta powiedziała, że to jest cud, że samo to odpadło.

Chwała Panu, że dotknął się naszego dziecka. Nasz Bóg jest potężny.

Justyna Mazur

Kategorie
Świadectwa-społeczność

Boże Słowo przenika aż do szpiku kości

Pragnę złożyć świadectwo dla Bożej chwały i podziękować za Jego cudowną łaskę i Słowo, bo przeprowadziło mnie Ono zwycięsko przez doświadczenie, które stanęło na mojej drodze. Był to październik 2018 roku, kiedy zauważyłam, że od dłuższego czasu pojawiają się na moim ciele sińce, które pojawiały się z niewiadomego powodu. Myśląc, że to może z braku jakiś witamin czy minerałów, udałam się na badanie krwi. Badanie wyszło bardzo negatywnie. Poziomy białych krwinek i płytek krwi były bardzo niebezpiecznie zaniżone na 12tys., gdzie norma u zdrowego człowieka wynosi 150 – 400tys. Lekarz natychmiast skierował mnie do szpitala na najbliższy termin, gdzie mieli zrobić mi transfuzję krwi i pobrać szpik kostny. Na kolejnym nabożeństwie poprosiłam braci, aby namaścili mnie olejkiem i pomodlili się za mnie (List Jakuba 5:14). Dzięki Jego łasce mogłam uchwycić się Bożego Słowa i wyznawać Boże uzdrowienie. Kiedy pojechałam do szpitala na umówiony termin, zaraz pobrali mi krew do badania. Wyniki wskazywały, że poziom płytek krwi podniósł się na 44tys., a więc wystarczająco, że nie musiałam mieć przeprowadzanej transfuzji. Tego samego dnia zrobiono mi zabieg pobrania szpiku. Widziałam w tym wszystkim Boże prowadzenie, że On jest ze mną i kieruje wszystkim. Musiałam zostać w szpitalu i czekać na wyniki badania szpiku. Dzień się dłużył, ale Pan był ze mną i posyłał mi swoje Słowo pocieszenia. Pamiętam, że słuchałam sobie kazanie Proroka i trochę już przysypiałam, więc nie wszystko do mnie docierało, aż nagle coś zostało mi ożywione, kiedy usłyszałam, jak Prorok cytował werset z Biblii: „Boże Słowo jest ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikający aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku”.

Kiedy to usłyszałam, tak się uradowałam, że Boże Słowo sięga aż do szpiku i że Bóg ma moc dotknąć się także mojego szpiku. Następnego dnia przyszli lekarze i oznajmili, że wyniki szpiku są dobre i mogę iść do domu. Kontrolę miałam w następnym tygodniu. Wyniki okazały się gorsze od tych pierwszych. Poziom trombocytów wynosił tylko 3tys., ale wiedziałam, że to jest tylko szatan, który próbuje zabrać mi wiarę w dokonane dzieło Boże, bo w Jego sinościach zostałam już zupełnie uzdrowiona. Mój stan był według lekarza bardzo poważny i jedynym rozwiązaniem było leczenie sterydami. Mieliśmy kilka dni na podjęcie decyzji, jednak wspólnie z mężem zdecydowaliśmy, że nie będę podejmować się tego leczenia. Mąż zadzwonił do lekarza i poinformował go o tym. Lekarz był bardzo niezadowolony i próbował męża przekonać do zmiany decyzji. Powiedział, że jest bardzo wielkie ryzyko wewnętrznego krwotoku, którego potem oni nie będą w stanie zatrzymać i mogę umrzeć. Ale nasz Pan dał nam zupełny pokój w tej decyzji i wierzyliśmy, że On ma moje życie w swoim ręku. Dziękowałam Mu z całego serca za Super Zmysł, który jest ponad moimi ziemskimi zmysłami i diagnozami lekarzy. Kontrole i wizyty (powtarzające się co tydzień lub dwa) trwały około pół roku i wyniki krwi raz były lepsze raz gorsze, ale zawsze dużo poniżej normy. Przez wszystkie te miesiące wiarą trzymaliśmy się Bożej obietnicy, że On jest moim najlepszym Lekarzem i że wszystko ma pod kontrolą.

Na kolejną kontrolę poszłam 18.04.2019 roku. Jednak tym razem coś się zmieniło. Lekarz i badania krwi potwierdziły, że jestem zupełnie zdrowa! Wyniki krwi pod każdym względem (białe i czerwone krwinki, płytki krwi oraz inne składniki) były, i po trzech latach ciągle są, na idealnym poziomie. Bóg jest taki cudowny! Lekarz sam był zaskoczony. Powiedział, że nie jest to normalne, by tak wszystko samo się uregulowało. Nasz Bóg jednak to czyni! On nie może nigdy zawieść. Niech Jemu płynie wszelka Chwała i Cześć z mojego serca. On zawsze nas wyprowadza zwycięsko z każdej walki.

Ruta Mazur

Kategorie
Świadectwa-społeczność

Bóg jest moim mechanikiem

Pewnej niedzieli wieczorem – po nabożeństwie i społeczności z wierzącymi – wracałam z Ustronia do domu, do Opola. Jak tylko wyjechałam, to poczułam, że w przednim kole samochodu mam mało powietrza. Zatrzymałam się na pobliskiej stacji paliw, by to sprawdzić. Pan z obsługi obejrzał auto i stwierdził, że daleko nie zajadę, bo wentyl w kole jest zepsuty. Faktycznie, powietrza w oponie prawie nie było. Powiedziałam: „Proszę pana, ja muszę dojechać do Opola”, a ten pan na to: „Pani to musi do serwisu opon, ale jest niedziela i wszystko pozamykane”. Poprosiłam więc tylko, by dopompował powietrze. Był zdziwiony, ale zrobił, o co prosiłam. Odjechałam i zaczęłam się modlić, bo nie wiedziałam, czy jechać dalej, czy wracać, czy może zadzwonić po pomoc do kogoś ze zboru. Poczułam w sercu, by nigdzie nie dzwonić, tylko jechać w kierunku Opola i na następnej stacji – która była dość blisko – znów sprawdzić i dopompować oponę. Tak zrobiłam. Ciśnienie w oponie oczywiście ciągle bardzo schodziło. Dojechałam jakoś do tej stacji i dopompowałam powietrze. I tak jechałam od stacji do stacji, których na tym odcinku trasy jest na szczęście dość dużo. Ale kiedy potem miałam już przed sobą autostradę i wiedziałam, że najbliższa stacja jest za kilkadziesiąt kilometrów, to zaczęłam się znów gorąco modlić. Choć wyglądało to kompletnie nierozsądnie i naprawdę sama tego nie rozumiałam, jednak po modlitwie byłam pewna, że ani nie mam wracać, ani do nikogo nie dzwonić po pomoc. Więc pojechałam dalej, oczywiście wolno i czujnie, ale wierząc Bogu, że wszystko będzie dobrze. Wjechałam na autostradę i auto zaczęło jakby jechać lepiej. Kiedy po tym długim odcinku drogi dotarłam do Lotosa i podjechałam do kompresora, zobaczyłam na nim kartkę „awaria”. „No, tego to się nie spodziewałam” – pomyślałam, nie wiedząc, co mam dalej robić. Wysiadłam z samochodu i gdy spojrzałam na oponę, to ona – chwała Panu! – wyglądała całkiem dobrze.

Miałam jeszcze ok. 60 km do domu, ale już nigdzie się nie zatrzymywałam. Pojechałam dalej pewnie, normalną prędkością i nie myśląc już o oponie. Skupiłam się na słuchaniu kazania proroka „Wyjść poza obóz”, które miałam włączone od początku podróży. Kiedy kazanie się skończyło, włączyłam je jeszcze raz, żeby odsłuchać sobie ten początkowy fragment, który umknął mojej uwadze z powodu problemu z kołem. W pierwszych minutach kazania usłyszałam, jak brat Branham się modli… Prorok modli się tam za tych, którzy przybyli z daleka na zgromadzenie, i mówi tak: „Niektórzy z nich udadzą się jeszcze dziś wieczorem w drogę powrotną, korzystając z autostrad. O Boże, modlę się, abyś był z nimi i wspierał ich. Prowadź ich, Ojcze”. Słysząc to, popłakałam się ze wzruszenia, bo słowa te pasowały dokładnie do całej sytuacji, a na dodatek zostały odtworzone w moim aucie na początku podróży i choć ich nie słyszałam, bo byłam myślami przy oponie, jednak to Słowo przez cały czas mnie chroniło.

Zaraz przypomniała mi się też sytuacja, która miała miejsce tego samego dnia przed wyjazdem z Ustronia. Byłam z większą grupą wierzących u jednej rodziny. Był tam też nasz pastor, który – widząc obficie zastawiony stół – powiedział: „Widzicie, jak Pan Jezus się o nas troszczy?”. I zwracając się do mnie, dodał: „O siostrę Anię też się troszczy, prawda?”. Odpowiedziałam: „Oczywiście, że o mnie też. Właściwie to o mnie troszczy się w szczególny sposób”. Powiedziałam to, a za niespełna godzinę to się potwierdziło.

Kiedy dojechałam do Opola, było już późno i byłam bardzo zmęczona, ale przejeżdżając obok Orlenu, chciałam się tam zatrzymać – nie aby dopompować oponę, ale by mieć dowód ku Bożej chwale, że ciśnienie w kole jest dobre. Oczywiście kompresor pokazał 2,2 bara – dokładnie tyle, ile ma być. Tak bardzo się ucieszyłam, że służę żywemu Bogu! Nie robiłam potem nic z tą oponą, jeździłam samochodem i wszystko było w porządku. Kiedy za kilka dni znów pojechałam do zboru na nabożeństwo i ktoś mnie zapytał, czy byłam sprawdzić auto u mechanika, odpowiedziałam: „Po co? Przecież Bóg mi je naprawił”. On jest moim najlepszym Mechanikiem. Chwała Mu za wszystko!

Anna Guca

Kategorie
Świadectwa-społeczność

Przewlekła nerwica ustąpiła po modlitwie

Wiele lat temu lekarze zdiagnozowali u mnie stany nerwicowe. Miało na to wpływ wiele zmartwień i problemów. Nie umiałam sobie z tym poradzić. Bardzo wszystko przeżywałam. Choroba ciągle postępowała. Bóle w plecach i rękach zaczęły promieniować na nogi. Ból był jak prąd przeszywający od góry do dołu. Pojawiła się również niedoczynność tarczycy, a w grudniu łuszczyca. Mam też niedosłuch i słabszy wzrok. Nerwy miały wpływ na te wszystkie sprawy. Tak mi mówili lekarze.
Moje dzieci jeszcze do wtorku wieczora, nie widziały mnie spokojnej. Ciągle był płacz i krzyk – mój i maluszków. Kiedy był u nas pastor Jacek Wałach i razem z moim tatą pomodlili się za mnie, to coś się wydarzyło. Moje dzieci od wtorku wieczorem już nie słyszały więcej mojego krzyku. Ruben sam zaczął się do mnie przytulać. Ustąpiła łuszczyca na lewej nodze, lewym i prawym łokciu. Od tamtego czasu bóle pleców i rąk, które miałam prawie cały czas także zupełnie ustąpiły. Pan Bóg mnie uwolnił.

Monika Zalewska

Kategorie
Świadectwa-społeczność

Dlaczego wołasz? Przemów!

To proste świadectwo jest tylko dla chwały Bożej. Od pewnego czasu nasz myśliwski pies znajduje sobie różne sposoby, by wchodzić do zagrody i biegać za owcami. Zagania je i gryzie, a one uciekają, więc od jakiegoś czasu obie już kuleją.
W piątek rano wróciłam z targu i uświadomiłam sobie, że zapomniałam zamknąć psa w domu. Oczywiście był w zagrodzie owiec, więc szybko go stamtąd przepędziłam. Po pewnym czasie zauważyłam, że tylko jedna owieczka się pasie, a druga jakoś dziwnie leży pod zadaszeniem. Pomyślałam, że może odpoczywa. Kiedy za jakąś godzinę po raz drugi popatrzyłam przez okno, sytuacja była taka sama. Trochę zaniepokojona wyszłam do owieczek i zaniosłam im ich ulubione jedzenie. Ku memu zaskoczeniu przybiegła tylko jedna, a nie pamiętam, żeby kiedykolwiek się tak zdarzyło. Zawsze przybiegały obie, becząc radośnie. Ta, która leżała, podniosła tylko głowę, jakby nie umiała wstać. Najdziwniejsze jednak było to, że kiedy do niej podeszłam, ona nadal nie miała siły się podnieść i leżała, ciężko oddychając. Kiedy głaskałam ją i patrzyłam, czy nie ma gdzieś rany, zauważyłam, że jedna noga była mocno ciepła i bardzo napuchnięta. Było mi jej naprawdę żal, więc co pewien czas nosiłam jej jedzenie, ale ciągle leżała bez ruchu i nie miała w ogóle apetytu. Męża nie było w domu od kilku dni i nie za bardzo wiedziałam, co zrobić. Pomyślałam, że albo zadzwonię do braci i sióstr, którzy mają owieczki, albo będę musiała wezwać weterynarza, bo widać było, że jest słaba i chora.
Wróciłam do domu smutna, bo owieczka już nie nic nie jadła. Na stole leżało akurat otwarte kazanie: “Dlaczego krzyczysz, Przemów!”, o którym sobie rozmyślałam od kilku dni… Chwyciłam je do ręki i coś nagle jakby mnie poruszyło od wewnątrz, że właśnie teraz jest ten czas, aby przemówić.
Natychmiast pobiegłam do zagrody, jakby mnie coś pchało poza moim rozsądkiem. Jak to potem analizowałam, to szczerze mówiąc, nie pamiętam żadnej innej myśli, która mi wtedy towarzyszyła, prócz jednej jeszcze, którą słyszałam wyraźnie w sercu: “Całe stworzenie wespół wzdycha i boleje, oczekując objawienia się dzieci Bożych”.  Bóg udzielił mi tej łaski, aby móc posłużyć się tą Mocą, która już jest we mnie. Położyłam rękę na owieczkę i we wierze wyznałam jej zdrowie w Imieniu Pana Jezusa Chrystusa. Gdy odsunęłam moją rękę, ona natychmiast wstała, jakby tylko na to czekała. Było to zadziwiające. Wzruszyłam się bardzo, odczuwając tak mocno łaskę Bożą. Tyle razy podchodziłam do niej wcześniej w ciągu całego do południa, głaskałam ją i próbowałam karmić, a ona tylko głową poruszała. Dla mnie to był żywy, realny Bóg na dziś, objawiony w prostocie. Po chwili pasła się jak zwykle, jakby nic się nie stało.
Chwała za to żywemu Panu Jezusowi Chrystusowi.

Ula Wałach

Kategorie
Świadectwa-społeczność

Bóg chroni małe dzieci

“Kto się boi Pana, ma mocną ostoję, i jeszcze jego dzieci mają w niej ucieczkę.”       

Przypowieści 14:26   


     Podczas zabawy nasz synek Leo spadł z szafki twarzą prosto na leżący na ziemi zabawkowy wóz strażacki (taka większa zabawka z twardego plastiku).Wystający element wbił mu się zaraz przy oku, kilka milimetrów od gałki ocznej. Dzięki Bogu, że uchronił jego małe oko przed poważnym urazem.
       Dwa lata wcześniej nasz starszy syn Amos, również podczas zabawy, upadł twarzą na grabki, które były odwrócone bolcami do góry. Rozstaw bolców był taki, że wbiły się pomiędzy oczy, ale nie uszkadzając żadnego z nich.
    Dziękujemy Bogu, że Jego aniołowie chronią małe dzieci nawet wtedy, kiedy rodzice czegoś nie dopilnują. Bóg jest dobry zawsze i Jemu chcemy oddać chwałę za to, że jest wierny swojemu Słowu.

Samuel & Estera Wałach